dla niego okazja! — A gra w tym świecie jest chlebem codziennym: żaden wieczór, obiad, wyścigi, polowanie, nie mogą bez niej się obejść; po gali w operze — karty, po balu — karty, rano — karty, wieczorem — karty — słowem, karty z rąk nie wychodzą. Pan de Beaudricourt wyrobił się w tym świecie na prawdziwego zawodowca — obliczano dochód jego roczny z karciarskiego rzemiosła na sześćdziesiąt do osiemdziesięciu tysięcy franków i to przy przysłowiowej, nieskazitelnej rzetelności w grze i przy fenomenalnej znajomości zasad jej — zdaje się, że powody wystarczające, by i tego pana zaliczać do lwów.
I lord Fitz-Gerald miał także zamiłowanie, sobie tyłki właściwe: był to namiętny miłośnik kwiatów, z oranżerją którego mogła rywalizować ze światowej sławy oranżerją księcia Devonshire. Lord nasz posiadał całą falangę ogrodników-agentów, uwijających się po całym świecie, od Laponji do przylądka Horn i Jawy, a cała flota statków, często nawet parowych[1] zwoziła mu okazy z całego świata — to też jego kolekcja kwiatów była prawdziwym cudem — w cieplarniach zaś swoich on pierwszy wytworzył sztuczną temperaturę czterdziestu stopni w wilgoci. Coprawda, raz go omal samego nie wyniesiono z tej podzwrotnikowej temperatury, jako trupa, ale przecież podobne narażenie życia dla rzetelnych badań naukowych w każdym budzi szacunek.
Pan Alonzo Flores, krewny markizy de Beaudricourt, był najmniej wybitną osobistością w tem towarzystwie, obecność w którem zawdzięczał jedynie chyba swemu fascynującemu „burbońskiemu“ pochodzeniu — zresztą też bardzo arystokratycznemu — był to potomek jednego z pierwszych hidalgów[2], kolonistów Nowego Świata. Był