Reszta biesiadników nie wyróżnia się niczem szczególnem; wszyscy robią wrażenie wesołych i kontentnych z rozkosznego spędzenia wieczoru. Wkrótce rozmowa się ożywia i staje się powszechną — gwar rośnie.
SERPENTINA: Ach, markizie, cóż to znaczy, że tak długo kazałeś na siebie czekać?... Czyś z żoną rozmawiał tak długo o miłości?
MARKIZ: Z żoną?... Przecież dwa, czy trizy dni jej nie widziałem... Panie Labyrynthe, czy nie wiesz, jak się ma moja żona?...
LABYRYNTHE (rumieniąc się): Ależ nie miałem zaszczytu widzieć pani markizy od... (kaszle dla ukrycia pomieszania)...od kilku dni... od kilku dni mam nawał pracy w Izbie (kaszle i wodą popija).
SERPENTINA (do Labyrynthe‘a): Ach, więc to mam przyjemność oglądać pana Labyrynthe’a — pana Labyrynthe’a, deputowanego?
LABYRYNTHE (uradowany): Tak, pani... nie wiem, jaką drogą... moja skromna sława...
SERPENTINA: Ach, pozwól się pan podziwiać z uwielbieniem, z uniesieniem!...
MARKIZ: Skądże ten nagły zachwyt, moja droga?
SERPENTINA: Jakto, markizie, czyż nie znasz historji pomiędzy panem Labyrynthe’m, a kapitanem des Roches?...
MARKIZ: Co za historji?
LABYRYNTHE (rumieniąc się): Pani... coprawda... ale, pani...
GŁOSY: Histbrja?! Prosimy opowiedzieć nam o tej awanturze! Co to takiego?!
SERPENTINE: A jeżeli to coś nieprzyzwoitego?
BEADRICOURT (śmiejąc się): Tem lepiej.
MARKIZ: No, opowiedz!
LABYRYNTHE (pomieszany): Wiem, o czem pan chce mówić... to jakaś zmyślona anegdota... czyż nieprawda, kapitanie?... (znowu kaszle i popija wodę).
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/193
Ta strona została przepisana.