Survilie chciała zerwać stosunek z Preval‘em, ale ten przetrącił jej palec — oto, dlaczego od trzech tygodni nikogo nie przyjmuje.
BEAUDRICOURT (nieco urażony): Ta bajka bardzo rozśmieszy moją kuzynkę... Ale żmija z tej Serpentyny!
MARKIZ: Jak Boga kocham, jeżeli to bajka, to wielka szkoda!... Ale, niedługo opowiem wam pewną małżeńską historję, godną Serpentiny.
SERPENTINE: A propos małżeństwa, mój drogi markizie: niema chyba na świecie mężczyzny, dla którego małżeństwo lżejszem byłoby jarzmem, a przecież swego czasu wprawiłeś niem swych przyjaciół w wielki niepokój.
RÓŻA: I przyjaciółki w jeszcze większy.
- (Ogólny śmiech).
LORD FITZ-HERALD: Pamiętam, markizie: przez dwa tygodnie o niczem innem nie mówiono. Byłem wtedy w Londynie; u Crockforda parę osób zakładało się o trzv tysiące gwinei, że to fałszywa plotka.
KSIĄŻĘ CASTELLI: To samo działo się w Medjolanie, gdzie wtedy bawiłem. Markiz de Beauregard się żeni, markiz de Beauregard się żeni — powtarzały kobiety — płeć nasza będzie pomszczona. — Bo trzeba ci wiedzieć, markizie, że nieszczególną sławą cieszysz się w całej mej ojczyźnie.
SAINT-LUCE: Małżeństwo jest dla ludzi szczęśliwych ślepą uliczką bez wyjścia: albo muszą sami oszukiwać, albo być oszukiwanymi i dźwigać rogi.
MARKIZ: Cóż jednak wolisz, mój drogi?
SAINT-LUCE: Słowo daję, trudne pytanie — obydwie możliwości mają swoje powaby.
KLARYSSA: Powaby?
SAINT-LUCE: Bezwątpienia; jeżeli my oszukujemy, to powaby tego rozumieją się same przez się — jeżeli sami jesteśmy oszukiwani, to możemy popisywać się wspaniałomyślnością.
MARKIZ: Przepraszam, posłuchajcie mnie, panowie,