Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/204

Ta strona została przepisana.

ten żart... i to zmięszanie, pana Labyrynthe‘a?... Czyżby dowiedział się o...
GŁOSY: Labyrynthe, brawo!
MARKIZ: Mój des Roches, podziękuj Mantalowi za udowodnienie, że amanta numer I powinno pocieszać to właśnie, że był pierwszym i zdradzonym.
DES ROCHES (z udanym spokojem): Czyż mogę wiedzieć, przy kim kochany pan Labyrynthe mnie zastąpił.
MARKIZ (wyjmując z kieszeni list i z ukłonem podaje go kapitanowi): Przy kobiecie, do której pisałeś ten list mój drogi. Nie domyślałeś się?
DES ROCHES (patrząc na pismo, na stronie): Ależ to list do jego żony!... Więc już wie o wszystkiem... zatem pojedynek pewny... (ze spokojem): Znam, markizie, ten list — cóż więc mam czynić? (Ogólne zdziwienie).
MARKIZ: Ja, na twojem miejscu kapitanie, postąpił bym, jak filozof; wszyscy mamy swoje dni powodzenia i dni niepowodzenia.
SERPENTINE (zanosząc się od śmiechu): Co za bajeczny kawał! Więc pan Labyrynthe jest kochankiem tajemniczej nieznajomej, kochanki pana kapitana! Ależ to pyszne!
KLARYSSA: Dowód jednak, że pan Labyrynthe umie korzystać z dobrych rad.
MARKIZ: Alboż można w to wątpić?
DES ROCHES (na stronie): Ale ma zimną krew. Cóż jednak z tego wreszcie wyniknie?...
SAINT-LUCE (do Beaudricourta, przyciszonym głosem): Spójrz, jak des Roches zbladł; to coś ważnego.
MARKIZ (do Labyrynthe’a): A ty, panie Labyrynthe czy poznajesz ten list?... (podaje mu drugi list).
LABYRYNTHE (machinalnie oglądając list, głęboko wzburzony, na stronie): Ależ... odrazu się tego spodziewałem... mój list do jego żony... Jestem zgubiony... jestem między młotem, a kowadłem... z jednej strony ten beduin,