Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/207

Ta strona została przepisana.

sę, bo to było tylko marzenie, tylko sen mego serca. Ty dopiero jeden, mój Fortunacie ukochamy, dając mi pierwsze kwiaty uczucia (ogólny śmiech) dajesz(poznać całe ich słodkość“ (markiz odkłada list). Hę, co? Ktoby się też spodziewał, że jest taka różnica w słodkości pomiędzy kochaniem pana des Roches, a tego semsata? Ale, uwaga, moi państwo, teraz dopiero ujrzymy machjawelizm naszego deputowanego w całej okazałości!
SERPENTINE: Ale co, za stylistyka — przecież ona pisać nie urnie! Czy to magnifika pana Roupi-Gabillon‘a, czy co?... Ale to szopa dopiero!
LABYRYNTHE (zmuszając się do śmiechu): Panie markizie, człowiek publiczny znika teraz przed prywatnym i, jeśli mi wierzysz, człowiek prywatny także jest gotów...
MARKIZ: Ależ nie rozumiem zupełnie tego rozróżnienia, czcigodny nasz Solanie. Masz pan swój niezawisły charakter, ale jesteś deputowanym, więc zawsze i wszędzie reprezentujesz swoich wyborców i działasz w ich imieniu — to rzeczywiście czyni położenie parta des Roches nieco nieprzyjamnem, bo mu się może wydawać, że jego ukochana zdradza go z całem kolegjum wyborców.
SERPENTINE (śmiejąc się): No, rzeczywiście tylko markiz może wpuść na podobny pomysł! Zatem wyborcy powinni mieć udział i w szczęściu miłosnem swego posła?... Toby była szopa! (Ogólny śmiech).
MARKIZ: Oczywiście — idea rządu przedstawiciel: ludu zyskałaby wielu zwolenników (do pana Saint-Luce‘a): Czyż nieprawda, szanowny parze?
SAINT-LUCE: Niezłe dopełnienie do teorji praw człowieka i obywatela.
MARKIZ (do siebie): No, trzeba odegrać rolę do końca (głośno czyta): „O, mój Fortunacie najmilszy, ty dałeś mi poznać rzeczywistość prawdziwego uczucia! Zamiast zamilczeć odnośne błędy (śmiech ogólny) mojej