Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/209

Ta strona została przepisana.

one roztrąbią tę hecę po całem mieście... No, ale nim mnie markiz wyzwie, muszę przynajmniej temu cymbałowi kark skręcić. (głośno): Panie Labyrynthe, czyś pisał rzeczywiście ten list, o którym ta pani wspomina?
LABYRYNTHE (oficjalnym tonem): Panie kapitanie... w każdym razie... list ten... nosi charakter prywatny, czy urzędowy...
DES ROCHES: Do djabaż pytam, czyś pan to pisał?
GŁOSY: Des Roches, — des Roches, uspokój się!
KS. CASTELLI: Przecież to wszystko tylko żart — ale niezły żart.
DES ROCHES: Panowie, w tym wypadku ja sam jestem sędzią i, czy ten list jest prywatnym, czy urzędowym, mam prawo stwierdzić, że zawiera idjotyczne obelgi!
WSZYSCY: Des Roches! Des Roches!
SERPENTINE (śmiejąc się do rozpuku): To ci komedja! Coraz lepiej!
DES ROCHES (powstając, podniesionym głosem): Panie Labyrynthe, powtarzam ci, że jesteś głupi, jak świnia.
GŁOSY: No, no, to już zadaleko!...
LABYRYNTHE (również podnosząc się, oficjalnym, choć mocno wzburzonym głosem): Proszę pana... to co pan mówi, jest wysoce niewłaściwem, więc nie przyjmuję tego do wiadomości.
SERPENTINE: Nie przyjmuje do wiadomości, że jest głupi! To dopiero komedja!
DES ROCHES (grożąc Labyrynthe‘owi pięścią): Zatem przyjmiesz do wiadomości co innego!...

(Kilku biesiadników rzuca się ku des Roches‘owi, wstrzymując go).

KS. CASTELLI: Des Roches, siadaj, to niema sensu!
LABYRYNTHE (podniesionym głosem): Nie zastraszysz mnie pan swemi długiemi rękoma. Ja... ja...
DES ROCHES (do markiza): Stawiać mnie wobec takiego przeciwnika! Przecież na śmiech bym się naraził,