Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/211

Ta strona została przepisana.

na deputowanego — wznoszę, aby mu przysądzono wieniec obywatelski i... zajęczą skórkę!
HERMINJA: Święte przysłowie: tchórzem podszyty! (Ogólny zamęt; sąsiedzi pana Roches usiłują go umitygować, damy wrzeszczą; jeden markiz śmieje się).
DES ROCHES (z wściekłością): Patrzcie, panowie i panie... Beauregard, patrz... ten człowiek mnie znieważył i odmawia mi satysfakcji na podstawie jakichś adwokackich racyj... Będę chyba zmuszony kijem go wygrzmocić... ale, tak czy owak, wystawię się na pośmiewisko... A wszystkiemu tyś winien!
MARKIZ (wesoło): Ja? Ach, zmiłuj się... za dużo chyba masz zdrowego rozsądku, abyś mnie oskarżał na serjo!
DES ROCHES (do siebie): Ależ doprawdy można oszaleć... Zdradzony przez nią... nabity w butelkę przez tego idjotę... wyśmiany przez markiza... wszędzie tylko śmieszność i śmieszność...
SAINT-LUCE (z powagą): Uspokójcie się, panowie; jeżeli już macie się kłócić, to zastanówcie się przynajmniej, czy kobieta, o którą tak poróżniliście się, warta i godna tego, aby o nią gnaty sobie łamać?
GŁOSY: Godna, niewątpliwie godna!
SERPENTINE: Kucharka!
KLARYSSA: Czy można sobie wyobrazić kobietę, niegodną tego tchórza?
MARKIZ (do siebie): No... zbliża się rozwiązanie... Odwagi!
SAINT-LUCE: Z tego, co słyszeliśmy od markiza, i z tego, co mogliśmy wywnioskować z listów tej damy, godnych jakiejś podrzędnej gryzetki, ja sądzę, że ta kobieta wogóle nie zasługuje na żadne głębsze uczucie; zatem zarówno pan des Roehes, jak i pan Labyrynthe powinni nią gardzić i śmiać się ze swego współzawod-