glądając się po biesiadnikach). No, a wy panowie... cóż właściwie panów obchodzi, że kochanka pana des Roches, opuściła go potajemnie dla jakiegoś pana Labyrynthe?...
EWIN DE KER-ELLIOT (półgłosem, schylając się ku markizowi): Panie markizie, będę sobie uważał za zaszczyt, jeżeli pozwolisz, abym ci służył za świadka.
MARKIZ (przyjaźnie, do Ewina): Ach, dziękuję za ten zaszczyt, dziękuję ci, kochany baronie... ale, co mi po świadku?... (głośniej). Cała ta sprawa nic mnie nie obchodzi — conajwyżej mogę ją załatwić między sobą, nasz salon i pan des Roches — ja mam prawo do powództwa cywilnego jeszcze niższe, jak przewidują prokuratorzy. Teraz, panowie, uspokójcie się — znacie już nazwisko tej kobiety, więc możecie rozsądzić, czy warto bić się o nią. Co do mnie, gdybym był na miejscu pana des Roches, przetrąciłbym kark panu Labyrynthe. — No, a teraz, przejdźmy do drugiego salonu na czarną kawę i mówmy o czem innem. Serpentino, swoją czarującą rączką podaj mi jeść... Sądzę, że moja historja jest równie zajmująca, jak księżnej Mirepont i Preval‘a?
- (Po tych słowach, markiz dzwoni; służący otwiera drzwi do drugiego salonu, dokąd po chwili podają kawę; wszyscy się podnoszą i przechodzą. Scena ta była tak niespodziewana, że wszyscy milczą przez chwilę i kroczą z niepewnemi minami; sam markiz cierpi silnie, lecz udaje obojętność, a nawet wesołość, Wychodzi pod rękę z Sepenitiną).
MARKIZ (już w drugim salonie): Kochani państwo, oczywiście... ta awantura zbyt jest oryginalna, a aktorowie jej zbyt są znani, aby można było uniknąć plotek — zatem, aby przynajmniej było ich mniej, musiałem tak postąpić. Wszystkich tu obecnych znam, jako moich przyjaciół, a zatem, gdyby ktoś poważył się szarpać mnie, lub mój charakter, powiadomicie mnie; jestem pewien waszej przychylności...
SERPENTINE: Oczywiście, oczywiście! (Uczta zaczyna się na nawo).