Jedna ze służących markizy, ciesząca się wielkiem jej zaufaniem i mająca pieczę nad kolekcjonowanemi przez nią listami, znieważona przez markizę i mszcząc się na niej, zdradziła ją, przesyłając cale archiwum mężowi.
Odkrycie to było dla markizy poprostu rażeniem pioruna.
Wreszcie po dwóch godzinach rozmyślań, opracował plan działania.
Wieczorem ukazał się, jak codziennie, w klubie; miał minę jeszcze weselszą, niż zwykle. Wszedłszy na salę bilardową, zastał tam cały tłum grających, na czele ze znanym pułkownikiem Koellerem, zapalonym bilardzistą.
Jak już mówiliśmy, markiz, człowiek bardzo odważny, nieraz dał do zrozumienia pułkownikowi, że jego krwiożercze usposobienie i kapralska brutalność, zgoła nie budziły zachwytu, ani szacunku w ludziach dobrze wychowanych; dotąd atoli, pułkownik, czy to przez szacunek, czy przez jakiś kaprys, cierpliwie znosił zjadliwe nieraz uwagi świetnego markiza.
Tego wieczoru, stojąc przy bilardzie, pułkownik powiada do markiza:
— Hę, markizie, czy to prawda, że gracko krew puściłem temu dziewiętnastoletniemu smarkaczowi, którego mamusia tak potem serdecznie beczała — jak prawda, to zaraz zrobię tu tę czerwoną do średniej![1].
— Nieprawda! — odparł pan de Beauregard ze śmiechem i w chwili, gdy pułkownik miał pchnąć kulę, trącił mu trzcinę łokciem. Kilka osób roześmiało się.
Pułkownik odwrócił się, blady od złości.
— Markizie — mrknął — jeżeli nie wytłumaczysz się ze swego niedorzecznego żartu, będziesz miał ze mną do czynienia!
De Beauregard odpowiedział wyniośle:
- ↑ Terminy bilardowe.