— Mój panie, ja żartuję tylko z ludźmi, do których mam sympatję.
— Czy mam to rozumieć, jako obrazę? — wrzasnął pułkownik.
— Tak, jest to rozmyślna obraza — odpowiedział obojętnie markiz.
Pułkownik przez chwilę stał osłupiały, nie pojmując, by ktoś śmiał go zaczepić; wreszcie zaryczał dzikim śmiechem:
— Dobrze, ha, ha, ha! Jutrom zatem spotykam się, z panem — jako obrażony, strzelam pierwszy. To prawdziwa dla mnie uciecha — dotąd jeszcze nie zakropiłem ani jednego markiza!
O warunki i miejsce pojedynku umówiono się z błyskawiczną szybkością; spotkać się miano nazajutrz rano, w lesie Chaventon.
Powróciwszy do domu, markiz długo chodził wzruszony po pokoju; wreszcie otworzył puzderko, wyjął przysłaną mu korespondencję żony, opieczętował ją, poczem zasiadł do biurka i napisał list następujący:
Zdradziłaś mnie; listy znajdujące się w tej kopercie, zawierającej zarazem mój testament, dowiodą ci, że wiem o wszystkiem. Jutro biję się, z pułkownikiem Koellerem, słynnym rębaczem i strzelcem — on strzela pierwszy; pojedynek ten sprowokowałem umyślnie, obraziwszy go.
Bynajmniej cię nie szpiegowałem; przypadek odkrył mi wszystko.
Jedna z twoich pokojówek, z ktrórą niewłaściwie się obeszłaś, chciała się zemścić, i przesłała mi te listy pocztą....
Masz zaledwie osiemnaście lat, masz słodką twarzyczkę, doskonały talent do udawania, charakter nieprzenikniony; gdybym nie otrzymał tych listów, dotąd uważał-