dowcipkować z twych zabawnych listów i, dla uniknięcia ośmieszania się, sam ją rozgłosić. A przecież życie zaciężyło mi w tej chwili...
A przecież życie zaciężyło mi w tej chwili... Żeby atol w łeb sobie strzelić, nie miałem odwagi, przecież podobna rzecz ośmieszyłaby mnie jeszcze za grobem, zniesławiła — nie, to byłoby szaleństwem. I dlatego chciałem, aby mnie kto inny wyręczył.
Otóż dlatego to rozmyślnie ubliżyłem pułkownikowi, znanemu zawadjace i pojedynkowiczowi — jutro rano z nim się zetrę.
Zachowanie się moje dziwne robi wrażenie, wiem o tem. Sam sądzę, że jest to ostatnia niedorzeczność — ginąć, dlatego, że mi żona ragi przyprawiła.
A jednak... jesteś jeszcze młoda, moja droga, lecz kiedyś sama poznasz, że często największa niedorzeczność jest właśnie najlogiczniejszą; zresztą, powtarzam raz jeszcze: gdybym sam sobie życie odebrał, byłbym przedmiotem śmiechu za grobem.
W tym wypadku natomiast, oddawna powtarzałem, że postępowanie pułkownika, znanego brutala, drażni mnie i obraża, pojedynek więc mój i śmierć będą zupełnie zrozumiałe: nikt nie będzie jej łączył z faktem twojej zdrady.
Żegnam cię, moja droga. Zostaje mi jeszcze pięćdziesiąt tysięcy luidorów, pałac w Paryżu, majątek, na którym jest zabezpieczony twój zapis, przewidziany intercyzą — wszystko to powinno ci zapewnić przeszło 150.000 franków rocznego dochodu. Posłuchaj mnie, pozostań na zawsze wdową, a twój charakter, twoja zręczność, zapewnią ci nieskończone przyjemności. Bądź więc zdrowa, żegnaj na zawsze!
P. S. Aż dziwne, z jak głupiego powodu przychodzi mi ginąć!
List ten pan de Beauregard zapieczętował wraz z inne-