gniewu i niewygasającej miłości; gorzki uśmiech igrał mu na ustach; stłumionym głosem szeptał:
— Kto by się spodziewał, patrząc na tak słodką twarzyczkę?...
Nagle Dolores poruszyła się zlekka, wyciągnęła lewą rękę, ma której miała opartą głowę, dostrzegła męża i krzyknęła.
Markiz wlepił w nią wzrok, prawie groźny...
— Która godzina? Co chcesz, mój drogi? — mówiła, podnosząc się.
Pan de Beauregard postawił świecę, z którą przyszedł, na stolik, oddał przyniesione listy żonie, poczem w milczeniu czekał na pierwszy jej wyraz, pierwszy jej krzyk przestrachu...
Markiza najpierw podniosła brwi z wyrazem zdziwieniu, wzięła listy, spojrzała na nie i widać było, że je poznała od razu — widać była, jak mnie je w rakach pod kołdrą.
Jednakże nie zbladła nawet; regularne jej rysy żadnej nie uległy zmianie...
Pan de Beauregard zdecydował się wreszcie przerwać milczenie:
— Cóż powiesz, Dolores?
Lecz markiza milczała, z głową spuszczoną i ukrytą w rękach.
Pan de Beauregard, przypisując milczenie żony pomieszaniu, zbliżył się do niej i mówił, z gniewem i goryczą:
— Dolores, zdradziłaś mnie!
Lecz Dolores nic nie odrzekła.
— Odpowiedz przynajmniej.
I chwytając żonę za rękę, pan de Beauregard rozrzucił po pokoju całą chmurę skrawków podartego papieru — były to owe listy.
Pierwszą myślą markizy było... zniszczenie obciążającego materjału!
Podobna zimna śmiałość zmieszała poproś tu markiza;
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/228
Ta strona została przepisana.