nawet po damie w stylu biesiadniczek z ostatniego wieczoru, nie spodziewał się czegoś podobnego. Ta kobieta, którą uważał za cudo niewinności; myślała tylko o zniszczeniu dowodów winy, jakby to co pomóc mogło! Nie wiedział wprost, co począć, wreszcie wykrzyknął, oburzony:
— Co za bezczelność! Czyżby pani miała odwagę myśleć, że się da zaprzeczyć autentyczności tych listów?! Alboż sądzisz, że nie main innych jeszcze dowodów twej zdrady?...
Dolores milczała nadal.
— Czy pani chcesz doprowdzić do tego, abym inaczej począł mówić?! — tupnął nogą markiz. — Jakto, ani wyrazu, ani wyrazu!
— Nie mam nic do powiedzenia — odrzekła Dolores, jakimś niepojęcie spokojnym tonem.
— Ależ listy!...
Markiza znowu nic nie odpowiedziała...
Pan de Beauregard zacharczał, z trudem panując nad sobą:
— Przed chwilą, pani, przypisywałem twe milczenie wstydowi... ale skoro miałaś tyle przytomności umysłu, aby podrzeć listy... więc nie igraj ze mną... Po takiem postępowaniu, jak twoje, mam prawo spodziewać się jakiejś skruchy...
A Dolores uparcie milczała.
Markiz po raz pierwszy w życiu zacisnął pięści; unosił się, dochodząc do brutalności, wreszcie, oddalił się od łóżka żony i padł na sofę, zakrywając twarz rękoma.
Zanim markiz zdążył ochłonąć, spostrzec się, żona jego narzuciła na siebie szlafroczek leżący przy łóżku, nasunęła na nóżki pantofelki, przysunęła fotel do kominka i siedząc, poczęła rozniecać ogień.
Na wywołamy przez nią łoskot, markiz odwrócił się i zobaczył żonę, spokojnie siedzącą przy kominku. Właśnie zdjęła koronkowy czepek, dłonią poprawiała włosy; na
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/229
Ta strona została przepisana.