białem jej czole malował się spokój niczem niezmącony, spojrzenie nic nie mówiło.
Ta zimna krew pokonała poprostu pana de Beauregard, wziął krzesło, przysunął je do ognia i, siląc się na spokój, rzekł do Dolores zdławionym głosem:
— Jak widzę, pani, nie lubisz tłumaczyć się przed mężem ze swego prowadzenia się... Twoje milczenie dużo mówi o tobie... i dużo znaczy... Rozumiem... na głupie pytania najlepiej zachować milczenie... Ale ja mam dowody twego wielokrotnego wiarołomstwa... i pokazując je... spodziewałem się przynajmniej wyrazów żalu... choćby pozorów żalu... A ty stoisz, jak posąg... Na sto kobiet, tak beznadziejnie przyłapanych przez męża, nie znajdzie się ani jedna, któraby nie okazała wzruszenia, przestrachu, wstydu... może skruchy... A ciebie nie przeraża nic... nie zawstydza nic... a przecież masz dopiero osiemnaście lat. No, wiesz co, pięknie się zapowiadasz!... Ale mniejsza o usprawiedliwianie się... Czy mogę wiedzieć, przepraszam za ciekawość, co masz zamiar teraz robić?...
— Nie rozumiem cię, panie...
— Pytam cię, pani, czy sądzisz, że możemy żyć teraz ze sobą nadal tak, jak dotychczas?
— To do ciebie należy.
— A zatem — zawołał markiz z sarkastycznym śmiechem — raczysz pozostać ze mną w zgodzie.
— Rób, jak chcesz.
— A jeśli nie chcę! — wrzasnął markiz, doprowadzony do ostateczności — jeżeli przeniewierczą żonę wypędzę z domu jak!...
— To się z niego zabiorę — odpowiedziała markiza z niezmąconym spokojem, zapinając rękawy szlafroczka.
Pan de Beauregard zerwał się gwałtownie, poprostu krew zalewała mu mózg. Kilkakrotnie przebiegłszy po pokoju, usiadł znowu, wprost zgnębiony.
— No... a gdybym... posuwając wspaniałomyślność aż do słabości, był tak nikczemny, że przebaczyłbym ci... czy
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/230
Ta strona została przepisana.