wolałbym już się nie mieszać... przeszkadzalibyśmy sobie...
Ewin przerwał znowu hrabiemu:
— Alboż poczytywałbyś mnie za zdolnego do podobne warjackiego pomysłu. Dałem ci słowo, że do dnia mego ślubu, cała ta sprawa zostaje między nami dwoma; a zatem, będę najpierw oczekiwał odpowiedzi; z panem Dunoyer zgoła postaram się nie widzieć, aż do chwili, kiedy wszystko będzie załatwione — jeżeli zaś nie będzie, to nigdy.
— Najsłuszniej — odpowiedział pan de Mantal. — Łatwiej o tem pomyśleć już w ostatniej chwili — jednak nie należy zabawiać się sprawami małżeństwa, gdy samo małżeństwo pozostaje jeszcze w tak oddalonej perspektywie. Doniosę ci zaraz, jak tylko porozumiem się z panną Dunoyer i zaraz ci zakomunikuję wszystko.
— Mój drogi! — mówił Ewin, pełen wdzięczności i gorąco ściskając ręce pana de Montal — wszędzie i zawsze będę ci winien wdzięczność; kiedyż ci się odpłacę!
— Alboż ja na tem nie zyskuję? — rzekł pan de Montal. — Za cenę takiej drobnostki, zyskuję przecież przyjaźń!
— A zatem, mój kuzynie?
— A zatem, nadziei i odwagi i... cierpliwości — odpowiedział pan de Mantal.
Ewin ze smutkiem i niepewnością potrząsnął głową i nawet nie starał się ukryć łzy, która mu w oczach zabłysła, poczem, raz jeszcze uścisnął hrabiemu rękę, i wyszedł.
Pan de Montal z szyderczym uśmiechem patrzył za oddalającym się; później wzruszył ramionami i zawołał:
— Co za niezdara! mnie, mnie powierzać podobne sprawy... najważniejsze, najdroższe... Naprzód, naprzód, gwiazda moja płonie coraz żywszym blaskiem... Jeżeli się me mylę, wypadek ‘tan może przyjść mi z wielką pomocą. Bretończyk napewno będzie wierny swemu słowu i w żadnym wypadku nie zwróci się do pana Dunoyer, wciąż będzie czekał ma wynik moich rokowań. Niech sobie czeka
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/252
Ta strona została przepisana.