Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/259

Ta strona została przepisana.

Ker-Elliot — dotąd atoli nie znalazłem ani jednego, któryby mi odpowiadał. Pojmujesz zapewne, jak ważną rzeczą dla mnie jest szczęście córki — dlatego też zawsze bałem się wydać Teresę —za jakiegoś pędziwiatra i rozrzutnika, któryby pojął ją tylko dla zysku, a potem unieszczęśliwił. Otóż, jąłbym pragnął... — i tu pan Dunoyer tak wyraźnie odmalował swe chęci, że nawet najlepszy bretończyk musiałby zrozumieć — jabym pragnął dla Teresy, drogi mój panie de Ker-Elliot — człowieka znakomitego urodzenia, ale nie hulakę, nie utracjusza, człowieka statecznego, roztropnego, zabezpieczanego materjalnie, a który przytem przepędzałby większą część noku w swych majętnościach na wsi, a do Paryża zaglądał tylko na parę miesięcy... bo Teresa nie lubi tego gwarnego miasta... Może wyda się to panu dziwnem, zwłaszcza w jej wieku... niemniej jest to prawdą... jednem słowem, pragnę, abym uczynił ją szczęśliwą, stworzył jej życie, zgodne z jej upodobaniem. No, ale gadaj pan o tem tym nierozczulonym, niektórzy świata poza Paryżem i Pierre Cancule zwłaszcza, nie widzą...
Pan Dunoyer zdążył już zasięgnąć pewnych informacyj o człowieku, którego upatrzył odrazu na swego zięcia.
— Jakto! — zawołał Ewin — czyżby panna Teresa miała tak skromne upodobania... lubiła samotność?... Ona, córka takiego bogacza, wychowana w stolicy świata?
— Jeszcze pan pyta? To poprostu dzika dziewczyna; dlatego to tak trudno wydać ją zamąż, bo z przeciętnym mężem z paryskiego wyższego świata byłaby tylko nieszczęśliwa.
Ewin był wprost oszołomiony, ale nie śmiał jeszcze oddawać się nadziei, mimo wszelkich widoków pomyślnych; pozostał w zamyśleniu i nadal cierpiał głęboko.
— Ach, — co to za głąb wandyjski! — pomyślał bankier. — No, ale spotykałem już takich... spróbuję raz jeszcze... jeżeli i tym razem nic nie wyjdzie to, niech mnie djabli