Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/260

Ta strona została przepisana.

wezmą... ale się szkaradnie pomyliłem i trzeba będzie ręką machnąć.
I zaczął na mówić, siląc się na szczyt dobroduszności i szczerości:
— Zauważ, kochamy panie de Ker-Elliot... powiem ci rzecz, która cię mocno zastanowi... spodziewam się atoli, że będzie to na tyle dla ciebie pochlebne, że mi przebaczysz.. Gdybym już marzył o odpowiednim dla Teresy mężu, rozumiesz pan... niedaleko musiałbym oglądać się za wzorem... chciałbym poprostu, aby był podobny do ciebie.
— Co... czyż to możliwe... jakto?... Ach, panie, nie śmiem w to uwierzyć... nie śmiem powiedzieć, że panna Teresa jest w równym stopniu ideałem dla mnie, jak ja dla pana ideałem zięcia!
— Nareszcie! — pomyślał bankier.
— A więc, czyżby rzeczywiście ta dzika dziewczyna podobała się panu? Dlaczegóż nic mi pan dotąd o tem nie mówił? Ja wiem, że niema zwyczaju samemu wyrywać się pierwszy z oświadczynami, ale niech wszyscy djabli wezmą wszystkie zwyczaje, skoro idzie o szczęście córki.
— Ach, panie — mówił Ewin ze wzruszaniem — przebacz mi ja marzyłem... ale wprost uwierzyć w to nie mogę...
— To rzecz najprostsza w świecie: skoro Teresa robi na tobie takie wrażenie, dam ci ją najchętniej, bo odrazu, spojrzawszy na ciebie, pomyślałem, że byłbyś właśnie takim mężem, o jakim zawsze dla niej marzyłem.
— Ale ona... ona!... kochamy panie!... Ach, wyznam ci, panie, że bez jej zgody...
— Ach, panie de Ker-Elliot — z ludźmi, podobnymi tobie, trzeba grać w otwarte karty, jak ani sami... dlatego to między innemi ciebie na zięcia upatrzyłem... Przyszedłem do ciebie w tym właśnie celu.
— Co?
— I oczywiście, nie zrobiłbym tego bez uprzedzenia Te-