— Dlaczego, Les-en-Goch?
Mąż Anny-Joanny zawahał się i dopiero po chwili odpowiedział cicho:
— Żono, jaki maimy miesiąc?
— Czarny...
Anna-Joanna w pierwszej chwili nie zrozumiała, o co mężowi chodzi — później dopiero, przypomniawszy sobie słowa Mor-Nadera o czarnym miesiącu, feralnym dla rodziny Ker-Elliot, wykrzyknęła ze strachem:
— Ach, rozumiem cię, Les-en-Goch! Przecież ten straszny miesiąc trwa jeszcze.
Stary bretończyk schylił głowę i zaczął przechadzać się spieszniej.
— Czarny miesiąc trwa jeszcze — powtórzyła Anna-Joanna z coraz większym przestrachem — a Ewin jest na morzu, wśród strasznej burzy... i z Mor-Naderem... Doprawdy, odpowiednie to dlań nazwisko[1]... bo człowiek bardzo złośliwy... wszyscy uciekają przed nim; sam wielebny przeor, z St. Michel, świętobliwy i uczony ksiądz de Keronëllan obiecał go wykląć, jeżeli nie zaprzestanie czarów[2].
— Szkoda, że ksiądz przeor od trzech miesięcy bawi w Paryżu; od trzech też miesięcy nasz pen-kan-ger jest smutny... a on powiedziałby mu to, czego my nie umiemy..
— Zwłaszcza, że przecież już nam sam mówił o tym tajemniczym portrecie, który powiększył jeszcze jego smutek. Les-en-Goch, czyżby za życia nieboszczyka świętej pamięci swego ojca, nie widział tego portretu?
— Nigdy.
— Ale to przecież obraz bardzo stary.