Po kilku chwilach milczenia, pan de Montal wzniósł twarz, zroszoną łzami — ten komedjant, godny kochanek julji, umiał symulować nawet płacz! — i, składając ręce, zawołał słowem, przerywanym przez bolesne łkania:
— Teresa, stało się! Żegnam cię na zawsze!
Zręcznie udawana słodycz i delikatna bladość nadawały jego twarzy przedziwnie wzruszający wyraz; zresztą rysy miał, jak już pisaliśmy, przyjemne i regularne — wogóle mógł zrobić wrażenie na niedoświadczonej dziewczynie. Kiedy powtórzył z wyrazem zdwojonej boleści: Tereso, stało się! Musimy pożegnać się na zawsze! — Teresa. nie mogła dłużej panować nad.sobą: w krańcowem uniesieniu rozpaczy, miłości i litości, zawołała kowulsyjnie:
— Nie, nie, nigdy! Nie wiem, co mi masz do powiedzenia, nie wiem, jakie mi zagraża niebezpieczeństwo, ale żadna siła w święcie nie zdoła mnie od ciebie oderwać!
— Ależ... Tereso... teraz jestem ubogi... ale, gdy ostatnie moje zasoby się wyczerpią, nic mi prócz najczarniejszej nędzy nie zostaje.
— Ach, Boże, Boże!... — łkała Teresa.
— Może zabraknie mi kawałka chleba, bo na nieszczęście, żadnego nie mam fachu, nic poważnie nie umiem, do niczego się nie nadaję. Wychowany w zbytku, nigdy nie pomyślałem o podobnym łosie... a o zarabianiu pracą fizyczną niema mowy... samo zdrowie mi nie pozwala... sytuacja moja nie ma wyjścia!
— Boże... Boże!...
— Wyznaję... jest to słabość... okazuję tem brak odwagi, ale nędzy i głodu nie zniosę. Pomyśl, Tereso, czyż miałbym znosić głód, zimno, pragnienie... nie miał gdzie głowy skłonić... Och, stokroć już lepsza śmierć!...
Teresa rozpaczała.
— A cóż stanie się ze miną?... Okropność... okropność... czyż dlatego, że los mnie obarcza majątkiem, a ciebie go pozbawia, zmuszeni jesteśmy wyrzec się na zawsze miłości, szczęścia... życia nawet?
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/272
Ta strona została przepisana.