Hrabia coraz bardziej był zbity z tropu i wprost zaczynał żałować, że się wplątał w taką awanturę. Przejrzał dobrze romantyczny charakter Teresy, lecz nie spodziewał się po niej podobnego przeczulenia.
— Tereso, twoja egzaltacja przeraża minie! Silisz się na spokój, ale ci go brak.
— A zatem... masz zamiar... zwrócić się do... mojego ojca?
— Dałem mu słowo.. inaczej już zrobić nie mogę... Gdybym się cofnął teraz... mógłbym zaszkodzić mocno twej sławie.
— Och, ty jednak nie kochasz mnie tak, jak ja ciebie... bo ja dla ciebie nie lękałabym się poświęcić sławy... no, ale skoro przyrzekłeś, trzeba dotrzymać słowa... Żądaj mej ręki od ojca dla tego parafjanina, któremu najwyraźniej coś się uroiło... On zakochany we mnie!
— Widzisz Tereso... wszyscy wiedzą o olbrzymim majątku twego ojca...
Bankierówna roześmiała się pogardliwie.
— Ach, więc temu bretończykowi chodzi o mój posag... i gotów ożenić się z córką lichwiarza... stary szlachcic, szuan... No, nie spodziewałam się tego!
— A zatem, będę żądał twojej ręki dla mojego krewnego...
Teresa podniosła głowę; rysy jej przybrały wyraz stanowczości.
— Jeżeli ojciec wspomni mi o tem... odmówię z całą stanowczością... z całą stanowczością powiem mu, że pójdę za mąż tylko za ciebie, za nikogo więcej...
— Niestety Tereso — twój ojciec... człowiek interesu, widząc z jednej strony człowieka bogatego, statecznego, zdolnego do interesów, a drugiej... bankruta, stojącego nad przepaścią... człowieka, który za parę może miesięcy przeniesie się do domu noclegowego....
— Oczywiście, wybierze z pośród was dwóch, twego krewnego... to pewne...
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/276
Ta strona została przepisana.