Bretończyk potrząsnął głową na znak powątpiewania i cicho odpowiedział:
— Kto wie, może ta blada postać to jakaś osoba zaczarowana...
— Niestety, Les-en-Goch! Kiedy pan pytał nas, skąd się wziął w jego pokoju ten portret, a nie umieliśmy mu odpowiedzieć — pamiętasz, jak się przestraszył i zdziwił?
— Tak, juści, że to jakieś czary, czary... — odpowiedział Les-en-Goch. — Kiedyś o zmroku, wszedłem do komnaty pen-kan-ger‘a...
— No i...
— Zdawało mi się, że oczy tej białej postaci błyszczą i ruszają się...
— Jezus, Marja!... To wróży jakieś wielkie nieszczęście. Och, mój Boże — co za straszliwie burza! Zgubione nasze dziecię, zgubione!... — krzyknęła stara piastunka z rozpaczą.
— Oby Bóg sprawił, aby ten nieczysty człowiek nie zdołał nic wyczytać w przeznaczeniu naszego bogobojnego pen-kan-ger‘a!
— Tak, tak... chyba Bóg nie pozwoli, aby taki pan zginął od czarów — odpowiedziała Anna-Joanna, schylając głowę, ażeby lepiej móc się wsłuchiwać. — Och... zdaje mi się, że ktoś idzie... to on, to on napewno! Bądźże błogosławiona, Najświętsza Panienko, bądź pozdrowiona, święta Brygido... nie opuściłyście mego dziecięcia, za którem was błagałam!
I Anina-Joanna padła na kolana, składając kornie ręce.
Les-en-Goch podbiegł ku drzwiom, które po chwili rozwarły się i do kuchni wszedł pan zamku, baron Ewin.
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/28
Ta strona została przepisana.