z nią dojść do ładu — niechże raz powie — czy zgadza się na tę partję, czy nie... a jeżeli nie, to dlaczego? Taką partję odrzucać... to niesłychane!... Taki zaszczyt dla nas!... No, zobaczymy, zobaczymy! A teraz, niech wraca do swego pokoju i czeka tam na pana de Ker-Elliot... a jeśliby się ośmieliła źle go przyjąć... źle z nią będzie!...
— Ależ nie, to niemożliwe — uspokoił się nieco pan Achilles — ona nie ośmieliłaby się nam sprzeciwiać... zresztą co za powody? Poprostu, Helviro, to zwykła złośliwość, chce, żebyśmy ją prosili. No, ale zobaczymy, czy się ośmieli stroić sobie jakieś żarty ze mną... no, gadaj — czy będziesz się ze mną kłóciła?
— Powtarzam — rzekła Teresa z niewidzianą w niej nigdy dotąd stanowczością — powtarzam raz jeszcze, że nie mogę przyrzekać swojej ręki człowiekowi, którego nie znam i który mnie nie zna... i uprzedzam, że jakikolwiek ucisk na mnie, choćby najbrutalniejszy, nietylko nie zmieni mego postanowienia, ale uczyni je niewzruszonem!
— Doprawdy?... Więc ty... sądzisz... że ja... nie mam na to sposobu?... z trudem wykrztusił pan Dunoyer. — Czyż ty myślisz, że ja tak łatwo wypuszczę z ręki sposobność pozbycia się ciebie z domu... skoro mi się nastręcza?...
Przy calem swem wrodzonem grubijaństwie i nieludzkości, nawet pan Achilles pożałował i zawstydził się tych słów okrutnych, tak bolesny wyraz ujrzał na twarzy Teresy.
Zato pani Helvira miała duszę nikczemniejszą, niż mąż. Ostatnie jego słowa podnieciły ją tylko i wrzasnęła, zupełnie się już nie krępując:
— Tak, Achilles ma zupełną rację... chodzi nam poprostu o pozbycie się ciebie z domu — nic więcej. To będzie dla nas prawdziwe szczęście, skoro się uwolnimy od ciągłego widoku takiej szelmy!
owe to grubijaństwo dotknęło Teresę do żywego; zdołała się jednak pohamować: nagle ujrzała swą sytu-