Keronëllen podsuwa mi myśl wyjazdu do Paryża, po to właśnie, abym o tym portrecie zapomniał... aż tu natrafiam na uroczą dzieweczkę... tak do tego portretu podobną... a wkońcu zaślubiam anioła! Ach, jakże cudowny zbieg wypadków!... Kobieta, z twarzy podobna do Teresy, wniosła w dom mej rodziny przed wiekiem nieszczęście... Teresa, przeciwnie, otrze łzy tylu nieszczęśliwym, a ja będę ją błogosławił!... Być może, że nasz dziad, z góry za nas odpokutował... może szczęście, jakie mnie czeka, to nagroda za jakiś szlachetny czyn przed wiekami, to wynagrodzenie za jakieś cierpienia bez winy mych przodków!... Chyba tak, bo ja sam czemże na podobne szczęście zasłużyłem?... A może Teresa przychodzi, aby się odpłacić, zadośćuczynić, zmazać krzywdy, uczynione naszej rodzinie przez jakąś kobietę, do innej podobną.
Wreszcie zaszło słońce.
Nagle zapukano do drzwi. Wszedł jeden z garsonów hotelowych i rzekł do pana Ewina.
— Jaśnie wielmożny panie baronie, jakaś kobieta chce pana widzieć!
— Mnie? — zdziwił się Ewin.
— Tak, jaśnie wielmożny panie. Pyta wyraźnie o pana barona de Ker-Elliot. Wygląda na jakąś pokojówkę wielkiej damy.
— Proś, niech wejdzie.
Garson wybiegł i po chwili weszła kobieta w czarnym kapeluszu i czarnej salopie; głęboko skłoniła się przed Ewinem; z wyglądu była to rzeczywiście typowa subretka.
— Czego pani sobie życzy? — spytał Ewin; zdawało mu się, że już ją gdzieś widział.
— Przychodzę do pana z bardzo ważnem poleceniem... bardzo ważnem... — szepnęła cicho i podała baronowi następujący bilecik:
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/294
Ta strona została przepisana.