nego snu...
Znowu ujrzała przed sobą jakiegoś pospolitego jegomościa, chciwego i prostackiego bretońskiego szlagona, którego wprowadziła w kłopot jej duma, i pogarda i który bełkocze jakieś nędzne i bezmyślne usprawiedliwienie.
Cóż mamy sądzić o tym dziwnym, przelotnym stanie Teresy?
Cóż nie było to jednem z tych natchnień przelotnych, które budzą się pod wpływem nieświadomej sympatji wzajemnej, jedno z tych świateł niebiańskich, które rozjaśniają ciemności, w których ukryte są oba serca, dla siebie stworzone, ten okrzyk, rozdzierający duszę na widok prawdziwego szczęścia, które się pokaże na chwilę i znika na zawsze, bo tak chce przeznaczenie...
I jeszcze jedna rzecz szczególna: w pamięci Teresy nic się nie zachowało z tej błogiej chwili — ocknąwszy się i uczuwszy rękę Ewina w swojej, odepchnęła ją gwałtownie i zarumieniła się ze zdwojonego gniewu.
I pen-kan-ger w tejże chwili przeżywał zachwycenie wzrok jego nie opuszczał wzroku Teresy... i on doznał uczucia niebiańskiego szczęścia, nie dlatego, że sam widok Teresy sprawiał mu rozkosz niewysłowioną, ale że i ona darzyła jego uczucia wzajemnością.
Lecz wszystko przeminęło.
I Ewin obudził się jak ze snu, na poruszenie Teresy, odpychającej z brutalną wzgardą jego rękę.
Powróciwszy do przytomności, z podwójną siłą uświadomił sobie, w jak nieznośnej sytuacji się znalazł. Postanowił jaknajśpieszniej skończyć męczącą scenę.
Cichym, łagodnym i spokojnym głosem do panny Dunoyer:
— Czy zastanę ojca pani?
— Nie, mój panie — powróci razem, z moją matką dopiero na wpół do siódmej — pan zaś jest proszony na ósmą. — Zapewne chcesz im donieść, że kocham pana de Montal, że już jestem jego kochanką i że tylko do niego
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/301
Ta strona została przepisana.