straszliwa katastrofa nie zrobiła na nim żadnego wrażenia.
Zaraz po przyjściu, napisał do pana Dunoyer, że nieprzewidziane okoliczności zmuszają go do natychmiastowego wyjazdu i do wyrzeczenia się ręki Teresy.
Chciał ten list posłać przez garsona, lecz, po chwili namysłu, wrzucił go do skrzynki pocztowej; pomyślał, że możeby bankier, odczytawszy tę wiadomość, przybiegłby pośpiesznie do hotelu.
Po wyekspedjowaniu tego listu, pan de Ker-Elliot zapadł w głęboką, przygniatającą zadumę. Jak przez cały ten dzień zapowiadający się tak słonecznie, a zakończony potwornem zdruzgotaniem wszystkich jego marzeń, mówił sam do siebie:
— Ach... niedawno omal mię nie doprowadziła do obłędu miłość do idealnej istoty... o której sam byłem przekonany, że istnieje tylko w mojej wyobraźni... Teraz wiem, że ta istota żyje, widziałem ją i mogła do mnie należeć, ale będzie cudzą... Tak, Teresa kocha jego, a mnie tak nienawidzi, że z dumą mi wyznała, że już nie jest dziewicą... Niepodobna, by miłość i nienawiść osiągnęły takie natężenie.... A przecież kochałem ją... i kocham jeszcze... i, gdyby jutro umarła, kochałbym dalej... Teraz wszystkie moje urojenia, zabobonne trwogi, obstąpią mnie ze zdwojoną siłą... Tak, przeczucie mnie nie myli... w przyszłym czarnym miesiącu chyba oszaleję, albo pozbawię się życia... Nie, Mor-Nader niezawsze bredzi od rzeczy...
Nazajutrz Ewin de Ker-Elliot wyruszył do dalekiej Bretonji.
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/303
Ta strona została przepisana.