Żarty bankiera poczynały już trwożyć i pana de Montal, który patrzył na swego niby teścia coraz niespokojniej.
Nagle rozległo się znowu pukanie do drzwi przedpokoju i jakiś głos zawołał:
— Panie Dunoyer, to trochę zadługo! Prosimy o dalszy ciąg!
I śmiechy i wrzaski ponowiły się.
— To gapie się niecierpliwią — rzekł obojętnie bankier.
— Ach, co za wstyd... co za wstyd! — jęknęła Teresa, zakrywając twarz rękoma.
— Zdaje mi się, mój panie... — mówił de Montal — że mogłeś przyjść sam... choćby ze względu na swoją córkę...
— No, nareszcie doszło do tego! No, nareszcie doszło do tego! — zawołał pan Dunoyer w wybuchu szyderczej radości. Po chwili wskazał pogardliwie na Teresę:
— To ma być moja córka?... Niestety... bardzo żałuję, ale ta dziewczyna nie jest moją córką — to pan o tem nie wiedział?...
— Przewinienia Teresy... raczej, wspólne nasze przewinienia, za które główna część odpowiedzialności spada na mnie... — znowu zaczął pan hrabia, nie rozumiejąc bankiera — lecz mimo takiego przewinienia córka pańska pozostaje... córką pańską!
Twarz bankiera przybrała wyraz nienawiści i zadowolonej z siebie zemsty.
— No, widzę, że muszę panu wytłumaczyć to jaśniej — mówił — ta dziewczyna jest córką mojej żony, ale nie moją... stanowi owoc niewiary małżeńskiej... — tak, bo urodziła się w trzy miesiące po moim powrocie z podróży, w której bawiłem rok cały. Jednakże aż do dnia dzisiejszego trzymałem ją z litości, dziś atoli, przekonawszy
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/312
Ta strona została przepisana.