Teresa uśmiechnęła się pogardliwie.
— Pójdź, Edwardzie, pójdź! — wyrzekła — nie myśl, aby te nędzne wyrazy mogły wzbudzić w mem sercu zwątpienie o twej miłości. Bogu dzięki, wiara w ciebie sił mi dodaje; tyś teraz jedynem mem, dobrem ma ziemi i ten nikczemnik zazdrości mi tego. Pójdź, Edwardzie — mimo Ubóstwa, możemy żyć szczęśliwie i ten podły człowiek napróżno chce posiać w mem sercu nieufność ku tobie!
— Panie, zabieraj się stąd! — zawołał groźnie de Montal, wskazując drzwi panu Achillesowi. — Teresa nie jest twoją córką, żadnego do miej nie masz prawa i jeżeli, jeżeli jeszcze ośmielisz się...
— Ślicznie, ślicznie, mój panie hrabio. Ale jeszcze jedno słowo, może pan pozwoli...
Pan de Montal wyszedł wraz z bankierem do przedpokoju.
Po chwili milczenia, pan Achilles rzekł z sympatją do hrabiego:
— Wykażę panu, że nie mam do pana żadnej urazy, że jeszcze możemy ze sobą żyć w zgodzie... nawet teraz zaraz dalm panu radę... Czy słyszał pan o markizie de Beauregard?
— Nie, ale cóż to ma za związek z?...
— Dziś rano otrzymałem list od pana de Geint-huce, który również jest moim klientem...
— Ale co mnie do tego?
— Ależ zdobądź się pan na chwilkę cierpliwości... Onegdaj wieczorem, markiz przypadkowo zabił się na polowaniu. A właśnie miał objąć olbrzymi majątek po teściu. Tak więc markiza de Beauregard została wdową.... ponieważ zaś mąż nawet nie wszczął postępowania rozwodowego, więc cały majątek i ojca i męża przypadła na nią. Pan jesteś obrotny, podobasz się kobietom, na hańbę niewiele chyba uważasz... zatem, na pańskiem miejscu, nie śpieszyłbym się z Teresą...
I pan Achilles Dunyoer wyszedł.
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/316
Ta strona została przepisana.