zaledwie mógł zarobić na wyżywienie żony z pięciorgiem dzieci.
Była druga godzina po południu, ale w izbie Piotra Ferrand było już ciemno, bo małe okienko, pozalepiane, zaledwie do miej światło przepuszczało.
Przy kominie stał mały piecyk żelazny, przez większą część dnia zimny, bo palono na nim tylko dla gotowania; obok widniał pęk drzewa na opał. W głębi izby sterczało posłanie, złożone z siennika, prześcieradła, i lekkiej, watowanej kołdry; prócz tego widniało jeszcze małe łóżeczko, na którem sypiały dzieci; opodal stała kołyska dla najmłodszego a nich; w innym wreszcie kącie widać było jeszcze jeden przenośny piecyk i komoda, lakierowana, ale ordynarnej roboty.
Kobieta, mająca lat około trzydziestu, ubogo ubrana, dłubała coś igłą; dwie dziewczynki, mające od lat sześciu do ośmiu, cisnęły się do jej kolan, drżąc od przejmującego zimna.
— Co, zimno wam, moje drogie? — pytała Augusta, żona Piotra Ferrand.
— Och, tak, mamo.
— Jak tylko Ludwika i Justyna wstaną, położę was na ich miejscu... Ach, to prawda, że rzeczywiście bardzo zimno... wprost nie mogę igły w palcach utrzymać!..
Piotr, zajęty pracą, stukając młotkiem, nie słyszał tej rozmowy.
— Przejdę się troszeczkę — mówiła dalej jego żona — może się nieco rozgrzeję.
Wstała — podeszła do męża i położyła mu rękę na ramieniu.
Piotr przerwał pracę.
— Co — za zimno, mój, Piotrze i co zła pochmurny dzień!... Dopiero po południu, a już trzeba świecę zapalić!... Ach, jaka kosztowna ta zima!
— Prawda, prawda — nie dla biedaków to pora. Ale jak ci ręce zziębły! Augusta, rozpal ogień!
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/318
Ta strona została przepisana.