Mor-Nader potoczył się i... i... Skaleczył się w czoło. Szczęściem mniej krwi utracił, niż bólu doznał.
Chociaż Ewin mówił to z wielką pewnością, lecz, nie przyzwyczajony do kłamstwa, jąkał się okropnie.
— Więc pan baron był w łodzi sam jeden... z Mor- ader‘em?
— Alboż potrzebowaliśmy pomocy? Od jakiegoż to czasu ja i Mor-Nader nie jesteśmy zdolni do kierowania taką łupiną z orzecha?
— I Mor-Nader w taką pogodę powrócił sam na wyspę Sein?
— Nie, nie... — odpowiedział Ewin z pewnem pomieszaniem. — Wysiedliśmy w Kerer; Mor-Nader przenocuje zapewne u Legal‘a, rybaka.
— Więc jest pan pewny, panie baronie, że ten... spędzi noc u Legal‘a?
— Nie ze wszysitkiem... jednak tak sądzę — odpowiedział Ewin z niecierpliwością; później zaś dodał jeszcze — no, mój stary towarzyszu broni, pozwól mi zrzucić te suknie, które(ważą conajmniej sto funtów i których, jak ci mówiłem, czerwony mnich[1] dotknął.
Les-en-Goch zbyt głębokie miał uszanowanie dla swego pen-kan-ger‘a, aby mu się miał naprzykrzać pytaniami co do przyczyny przestrachu, jaki zdradzał Ewin przy wejściu do zaimku.
Zaraz po wieczerzy Ewin udał się do swego pokoju i starzy słudzy pozostali w kuchni sami.
Les-en-Goch, zamyślony, w milczeniu palił fajkę przy kominie.
Anna-Joanna, wiedząc, że napróżno byłaby usiłować wszcząć rozmowę, kiedy mąż duma, usiadła smutna przy kominie, bo tajemne przeczucie mówiło jej, że mab-mei-brin, musiał walczyć z innem jeszcze niebezpieczeństwem, prócz burzy.
- ↑ Straszydło.