Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/324

Ta strona została przepisana.

— Moja córka, gdzie moja córka?... brzmiały jej pierwsze wyrazy.
— Tam, proszę pani, przy łóżku.
Teresa schyliła się ku dziecięciu i okryła je pocałunkami.
— Biedny aniołek... a zapewne i dobry... bo tylko oczki wytrzeszcza i ani piśnie... a nawet nie płacze, No, czy pani już lepiej... miech pani weźmie trochę octu.
— Tak... tak... lepiej... dziękuję ci, pani... ale skąd pani się tu pojawiła?
— A, zaraz pani opowiem. Chciałam poprosić panią o pożyczenie szczapki drzewa; przyszłam, zapukałam, a kiedy nikt nie odpowiadał,.zaniepokoiłam się i weszłam.
— Och, dzięki ci za mnie i za moje dziecię... tak byłam przemęczona!... A... ten... ogień?... spytała Teresa, spostrzegłszy blask, bardzo widoczny, bo noc już zapadała, ciemna, listopadowa noc.
— Wybacz pani... — odezwała się Augusta z lekkiem pomieszaniem... ale nie wiedząc, gdzie pani chowa drzewo i obawiając się, aby małej nie było zimno...
— Ach, zacna kobieto!... I ty zapewne jesteś matką... biedną matką?...
Po chwili milczenia, Teresa zawołała łkając rzewnie:
— Ach, jakże jestem wycieńczona!... Nie mogę już karmić dziecięcia... Ono umrze!...
— Och, niech się pani uspokoi!... Alboż my nie czuwamy nad niem... prawda, że jesteśmy biednymi rzemieślnikami, lecz... ot, tak, wspomagajmy się nawzajem. Och, i my dobrze wiemy, co to bieda — i ja wychowałam pięcioro dzieci, a mój mąż chorował niedawno tak, że go trzeba było do szpitala odesłać, a jednak zatrzymałam go w domu... Dlaczegóż pani nie ma wychować tego maleństwa?
— Mój Boże... jakże dobra jesteś... czy ja kiedy na to zasłużyłam?...
— Nie trzeba na to żadnej zasługi — przecież sąsiedzi