— Zapisałem ten adres, podany mi przez pana Dunoyer — ciągnął dalej Ewin — i przybiegłem tutaj. — Na widok tej nędzy... ale już lepiej nie mówimy o tem. Posłuchaj pani: nie masz już nikogo, ni ojca, ni matki, mi kochanka; jesteś sama, opuszczona przez wszystkich; czyż nieprawda — nie możesz tego chyba zaprzeczyć?... Tylko ci biedni rzemieślnicy litują się nad tobą: człowiek, który mi towarzyszył ze światłem, mówił: tutaj, tutaj znajdzie pan panią Teresę — jeżeli pan przychodzi z pomocą, to rzeczywiście w samą porę. Dopiero co właśnie moja żona poszła do niej; zastała ją umierającą z głodu i zimna... Nie zaprzeczy pani, że pani sytuacja jest straszna.
— Okropna... nie dbam już o siebie, ale drżę o swe dziecię.
— Tak — położenie pani córeczki jest najsmutniejsze.
— Niestety, panie — ale ma co czynić ten obraz jeszcze smutniejszym? Czy to szlachetnie? Prawda, że niegdyś postąpiłam z tobą okrutnie i niesprawiedliwie, ale...
— Alboż mnie pani posądzą, że przyszedłem tu dla zemsty?
Ewin wymówił te wyrazy z tak szlachetną szczerością, że Teresa odrazu wyczuła całą podniosłość duszy tego człowieka, którym niegdyś pogardziła.
— Och, przebacz mi — zawołała — nieszczęście skłania do nieufności.
Później, wracając do swej stałej myśli, poczęła znowu powtarzać z zimną boleścią:
— Ożenił się, ożenił!
— Co panią obchodzi człowiek nikczemny, który panią opuścił?
— I moją córkę... Gdybym się nie opierała tylu wstrząśnieniom, gdyby...
Nagle przerwała, schyliła się... po chwili zaczęła znowu stłumionym głosem?
— Ach, to okropne... lecz chyba Bóg nie opuści tej nie-
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/333
Ta strona została przepisana.