— Więc nigdy nie spędził ani jednego wieczoru z panią?
— Bardzo rzadko kiedy... może raz, czy dwa na miesiąc...
— I takim ludziom szczęście samo w ręce idzie!... — westchnął głęboko pan de Ker-Elliot.
— Tłumaczyłam sobie — ciągnęła dalej Teresa — że przecież pan de Montal musi, choć nawet wbrew swej woli, bywać co wieczór w różnych towarzystwach i widywać się z ludźmi, którzy mogą mu dopomóc w uzyskaniu stanowiska. Sam mówił mi, że przecież groziłoby mu pójście w ogólne zapomnienie, gdyby zaprzestano go widywać; nie miałam najmniejszego powodu do kwestjonowania tych jego słów. Niekiedy, gdy pan de Montal wychodził ode mnie, odprowadzałam go i wówczas przechadzaliśmy się po bulwarach Montparnasse. Były to dni uroczyste dla mnie; po takiej przechadzce on odprowadzał mnie aż do drzwi mieszkania i wracałam do siebie, jakby z nowym zapasem szczęścia.
Wieczory po takich przechadzkach upływały mi w pogodnym, szczęśliwym nastroju; nawet praca wydawała mi się wtedy łatwiejszą i pisałam niekiedy aż do drugiej w nocy. Hafty i tłumaczenie przynosiły mi do dwunastu franków dziennie.
W jednym z dwóch moich pokoików urządziłam gabinet do pracy, który de Montal bardzo lubił. Sama chodziłam po kwiaty, aby go przyozdobić. Było to dla mnie zabawką, rozrywką najmilszą... Mimo tych drobnych wydatków na zbytki — smutnie uśmiechnęła się Teresa — w ciągu dwóch miesięcy zaoszczędziłam przeszło dwieście franków. Z tryumfującą miną wręczyłam je panu de Montal, mówiąc ze śmiechem, że to zadatek na posag, z czego był bardzo ucieszony.
— Ach, gdybyś wreszcie zdecydował się — mówiłam mu — na wyrzeczenie się dumnych i górnych projektów, czyż nie bylibyśmy szczęśliwi, gdybyś zgodził się objąć
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/348
Ta strona została przepisana.