(Starcy i dzieci, niezdolne do broni
Rano i wieczór niech się modlą szczerze
By Bóg, co cnotę i niewinność słoni,
Poszczęścił szaunów wierze... i t. d.).
Przez; cały czas powstania, Ewin walczył nieustraszenie na czele małego oddziału, który utrzymywał własnym sumptem. Gdy już niefortunna wojna dobiegała do końca, ścigany, jak wilk, skazany zaocznie na śmierć, ukrywał się z wiernym sługą, Les-en-Goch‘em wśród gęstych lasów Armioryki.
Po czterech miesiącach tułaczego życia, doczekał się amnestji — wtedy mógł powrócić do domu, okryty chwałą, bo w niejednej potyczce z „konstytucyjnymi“ okazał odwagę i zimną krew.
Wreszcie mógł już powrócić do dawnego, spokojnego trybu życia; czas jakiś żałował awanturniczego, junackiego okresu swego życia, jako młody i lgnący do wszystkiego, co tchnie niebezpieczeństwem i rycerstwem; jednak ten wojowniczy zapał gasł w nim pomału pośród słodyczy samotności. Rzecz dziwna w naszym wieku — Ewin widział szczęście w ciszy i samotności i cały pierwszy rok po ruchawce upłynął mu spokojnie w starem zamczysku.
Ewin mógł bądź oddawać się miłym dumaniem, bądź też podziwianiu cudów natury. Często noc go zaskoczyła, gdy szczęśliwy, wzruszony widokiem zapadającego w niezmierzony ocean słońca, w czasie pięknych, choć rzadkich tu, letnich wieczorów, słuchał starych pieśni bretońskich, tak drogich każdemu synowi Armoryki.
I tak zmierzch następował po dniu, noc po zmierzchu, a młody baron siedział jeszcze na skale, mając oczy, przepełnione łzami i czując rozrzewnienie, zbyt głębokie, by je opisać.
Powracając wolnym krokiem do starego zamczyska, podziwiał gwiaździste niebo, oddychał rozkosznie wonią kwiatów, które każdemu bretończykowi tak są przyjemne.