dło... Poczciwych i pobożnych ludzi czarci najchętniej zwodzą. Ach, Anno-Joanno, powiadam ci, że ta blada kobieta zgubę temu domowi przyniesie; czyż to nie od jej portretu zaczęły się wszystkie nieszczęścia naszego pana? Mor-Nader to przepowiedział.
— Ach, Mor-Nader jest obłąkańcem!
— Bo go djabeł opętał, ale też wie, czego inni nie wiedzą... to człowiek inny, niż wszyscy ludzie... Co przepowie, to się ziści.
— Biada, biada temu domowi! — jęknęła mamka. — Czemuż Mor-Nader nie przepowiedział, że podzielimy los naszego pana?
Oboje małżonkowie umilkli; po pewnym czasie pierwszy odezwał się półgłosem Les-en-Goch:
— Gdybym nawet go zabił, przepowiedni to przecież nie odwróci.
— Zabić, zabić... kogo, Les-en-Goch? — przeraziła się mamka.
— Mor-Nader‘a.
— Zabić go?!... A sąd, a Bóg?
— Kiedy zabiłem trójkolorowego[1], który brał pen-kan-gera na cel, nie myślałem ani o Bogu, ani o sądach tylko o tym, którego kocham, jak syna i któremu wobec Boga wierność przysięgłem. W ciągu ostatnich dwóch lat ze dwadzieścia już razy brałem strzelbę, zaczajałem się przy czerwonej skale i kiedy Mor-Nader zaczynał swą pieśń umarłych...
— Les-en-Goch, chodziłaś tam, słuchałaś go? Boże, zmiłuj się nad nami!
Raz już wymierzyłem, ale ręka mi zadrżała i ściemniło się okropnie... wiesz przecież, że on swym śpiewem wywołuje burzę... Dwadzieścia razy... i już miałem wypalić, ale Pan Bóg, czy szatan mi przeszkodził.
— To Bóg... Bóg nie chciał, abyś popełnił morderstwo.
- ↑ Żołnierza republiki, lub Ludwika-Filipa.