On sam Mar-Nader‘a ukarze. Martwi minie tylko, że i Ewin często wspomina o tym potępieńcu. Przed miesiącem nawet wybrał się wraz z żoną z nim na morze, chociaż pamiętasz przecież, że przed dwoma laty omal go nie zatopił.
— Powiada Mor-Nader, że w obłokach wyczytał, że pen-kan-ger zginie wraz ze swą bladą żoną podczas burzy w czarnym miesiącu — opowiadał z trwogą stary szuan.
W tejże chwili drzwi się otworzyły i do kuchni wszedł Mor-Nader.
Powierzchowność jego mało zmieniła się w ciągu dwóch lat ostatnich. Był to starzec wysoki; ruchomo-białe włosy spadały mu na czoło opalone, posiekane przez wichury. Był w odzieży rybackiej, w kurtce czarnej, w szerokich, białych spodniach w pasy, przypominających nieco albańskie szarawary. Mimo listopadowego zimna, kurtkę miał rozpiętą, szyję i piersi obnażone. Wszedł ze złowrogim wyrazem twarzy; wogóle w ostatnich czasach był już zupełnym szaleńcem.
Mimo wstrętu, jaki budził ten sługa szatana, na twarzach Les-en-Gocha i Anny-Joanny na widok jego odmalował się wyrażony szacunek mimowolny.
Mor-Nader wkroczył poważnie, prawie uroczyście, wytrzeszczając na służących swe małe, żółtawe oczki.
— Gdzie jest pen-kan-ger? — zapytał.
Stary szuan i jego żona nic nie odpowiedzieli; spuścili głowy. Mamka przeżegnała się, jakby dla odpędzenia złego ducha.
— Gdzie jest pen-kan-ger? — powtórzył czarownik głosem grzmiącym i prawie groźnym.
— Zgadnij... przecież ty wiesz wszystko — odpowiedział opryskliwie Les-en-Goch.
— Gdzie jest? — pytał sternik ponuro. — Muszę go
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/371
Ta strona została przepisana.