— Ale co?
— Nie zmuszaj mnie do mówienia.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zadziwił się mocno Ewin.
— Nie śmierć twojego dziecięcia stanowi przyczynę twego smutku.
— Już ci wyznałem: W czasie mego pobytu przed dwoma laty, uwiodłem pannę Dunoyer; wtedy ją porzuciłem, ale, dowiedziawszy się, że owocem tego stosunku jest dziecko, pojechałem w zeszłym roku do Paryża powtórnie i wynagrodziłem tę krzywdę, nadając jej me nazwisko...
— No tak... prawdziwie to szlachetne kłamstwo... już mi to mówiłeś... tem nawet tłumaczyłeś boleść, która cię tak długo męczyła... Ale, szlachetny kłamco, nigdy w to nie wierzyłem!
— Księże!...
— Nie wierzę... poprostu kryjesz się z czynem zacnym, jak ze zbrodnią...
— Ależ, raz jeszcze...
— A ja raz jeszcze powtarzam ci, Ewinie, że już wiem, żeś powrócił życie i cześć nieszczęśliwej kobiecie, którą uwiódł rzeczywiście nikczemnik. Dziwisz się, jak to mogłem zgadnąć?
— Rzeczywiście... to szczególne... — mówił Ewin machinalnie.
— Odrazu domyśliłem się, że kłamiesz. Najpierw ani chwili nie mogłem cię posądzić, byś był zdolny do podobnej podłości; po drugie, gdybyś ją nawet uwiódł i wyrzuty sumienia poczęły cię gryźć, to któż ci zabraniał naprawić swój błąd przed listopadem zeszłego roku... czyli nim się dowiedziałeś o małżeństwie swego kuzyna? Widzisz więc, że odrazu ci wiary nie dawałem... przytem znam przecież tego de Mantala i odrazu nienajlepszego o nim nabrałem wyobrażenia. Potem przyjechałeś z żoną
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/378
Ta strona została przepisana.