Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/381

Ta strona została przepisana.

— Ależ upewniam cię...
— Powtarzam ci, że ta wesołość miała w sobie coś przerażającego!
— Ależ...
— Mówię ci, że mieliście oboje taki wyraz twarzy, aż mnie dreszcz przejął.
— Ależ raz jeszcze powtarzam ci, księże, że jesteś w błędzie. Nigdy ja, z Teresą nie żywiliśmy tak silnego zaufania wzajemnego, jak obecnie; w czasie tej przechadzki nad morzem, z której powróciliśmy na chwilę przed twem przyjściem, najzupełnie odsłoniliśmy przed sobą swe myśli.
— Ach, nieszczęśliwy, gdybyś ty mógł widzieć siebie samego w chwili, gdy do mnie mówisz... Twoje słowa mają mnie uspakajać... a jednak łzy mi się cisną do oczu, serce mi się kraje w przeczuciu jakiegoś okropnego nieszczęścia... Ewinie, Ewinie, na Boga, nie ukrywaj nic przede mną!
— Ale o co ci chodzi, przyjacielu? Przecież ja nic nie ukrywam.
— A jednak przeczucie mi daje dostrzec w twych, napozór spokojnych słowach, gorycz jakąś... Uśmiech twój dreszczem mnie przenika, spokój twój mnie przeraża... Ewinie, błagam cię, dziecię moje, powierz się przyjacielowi, zaufaj mi... Dotąd cierpiałem w milczeniu, ale dziś tak już mnie zatrwożyłeś, że już muszę być natrętny i nie opuszczę cię, póki się wszystkiego nie dowiem...
— Ale co ja ci mogę powiedzieć, stary mój, dobry przyjacielu? Powtarzam ci: nic mi nie jest; tak samo i Teresie... przeciwnie, nawet jej smutek zaczyna tracić swą siłę. Kocha mnie czule, ja podzielam jej uczucia; strata dziecięcia silniejszy jeszcze węzeł między nami zadzierzgnęła, bo dała nam wspólną boleść. Jesteśmy oboje smutni, no, ale to już taki mamy charakter; wiesz przecież, że oboje nigdy nie byliśmy weseli, przytem Teresa smutne miała dzieciństwo. Zdrowie ma słabe, przytem rozstrojone