Obszerny ten salon wytapetowany był ciemno-czerwoną materją; wielkie jego, większe niż w innych komnatach zamkowych okna, wychodziły na morze; zwisająca na łańcuchu złotym lampa rzucała słabe światło na ciężkie, starożytne meble mahoniowe.
Wiatr wzmagał się z każdą chwilą; wyraźnie słychać było huk bałwanów, na dole, u samych stóp zamkowego muru; w szyby okien bił gęsty deszcz, i gwałtowny szura rozlegał się po korytarzach zamku.
Oboje małżonkowie, głęboko zamyśleni, usiedli przy kominie.
Ewin zasłaniał czoło rękoma.
Teresa, blada, wychudła, niepewnem spojrzeniem, z głową nieruchomą i rękoma, założonemi na kolanach, spoczywała w całkowitem, jakby kataleptycznem znieruchomieniu.
Był to prawdziwy posąg boleści.
Po długiej, przygnębiającej ciszy, młoda kobieta przemówiła pierwsza, z wzrokiem bezmyślnie utkwionym w komin:
— Czy aby Mor-Nader przybędzie jutro, mimo gróźb księdza.
Ewin podniósł głowę, uśmiechnął się ponuro i odpowiedział:
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/385
Ta strona została przepisana.
XII.
DECYZJA.