— Ach, bynajmniej. Ale czyś się już zdecydował, czy to już pewne?
Ewin zawahał się.
— Doprawdy... wolałbym odłożyć do jutra, ale... Czasami tyko... ogarnia mnie jakby... nie żal... pewna trwoga...
— Przed czem?
— Obawa kary na tamtym świecie.
— Alboż my popełniamy samobójstwo, Czy co, przyjacielu drogi? Mor-Nader proponuje nam przejażdżkę po morzu i my ją przyjmujemy. Jest to stebnik doświadczony i, skoro sam proponuje żeglugę w taką pogodę, sam nie obawia się niczego.
Ewin uśmiechnął się z goryczą ma ten ponury wybieg.
— Talk, masz słuszność... stworzymy trudną do rozwiązania kwestję — rzekł. — Za ciężki ciężar dźwigamy, więc chcemy, by ktoś z mijających nas przechodniów ulżył nam.
— Czyż komu sprawiamy zło? — pytała Teresa.
— Nikomu.
— Z jakąż szlachetnością ofiarowałeś mi swoją rękę... dla zapewnienia bytu sierocie... a tej sieroty niema już na ziemi... Kochałam cię i kocham, jak najczulszego brata, a przecież w cóż obróciło się nasze życie?
— W mękę, och, w mękę!...
— Przyjaźń nie mogła nas pocieszyć... Nawet w tej godzinie czuję tak boleśnie, jak nigdy, rozłąkę z człowiekiem, któremu poświęciłam wszystko... a który tak niegodnym się okazał... a przecież zapomnieć go nie mogę... A ty kochasz mnie stale i wiernie... a przecież, mimo twego poświęcenia, nie mogę cię kochać, jak jego... Och, to straszne... straszne-...
— Cóż nam pozostaje w życiu, Tereso?... Gdyby on odszedł, tylko to nieszczęsne dziecię przywiązywało cię do życia... dla niego związałaś się, choć, jak brat z siostrą ze mną... jego śmierć zniszczyła ostatnie nasze nadzieje... Od tej straszliwej chwili niema żadnych tajemnic między
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/387
Ta strona została przepisana.