— A jednak, Ewinie, jakże okrutnie obeszło się z nami przeznaczenie! Przecież, gdybym cię poznała o kilka zaledwie dni wcześniej... przed panem de Montal... napewno pokochałabym cię z równą miłością! Jakże przyjemnem stałoby się nasze życie, życie wypełnione miłością i słodkiemi marzeniami i rozmyślaniami we dwoje... życie, o jajkiem właśnie marzyłam... I te marzenia! pchnęły mnie w objęcia de Montala!
— Tak, mogłaś minie kochać Tereso!... I ta myśl ostatecznie czyni moją rozpacz nieuleczalną... Och, Montalu, Mpntalu!
— I czemuż nie mogę doznawać teraz szczęścia, jakie mi ofiarowałeś, Ewinie? Dlaczegóż, w ostatniej nawet godzinie, cięży na mnie przeklęte wspomnienie człowieka, który tylu wszak nieszczęść moich słał się przyczyną? Jak mogłam oprzeć się tylu dowodom twej czułości ku mnie? Doprawdy, nie mogę tego pojąć i muszę powtórzyć za tobą: jakąż przepaścią niezgłębioną bywają czasem nasze dusze!
— Nie możesz mnie kochać, jak jego, Tereso; okropne to wyrazy, ale nieodwołalne, jak przeznaczenie, co je tobie podyktowało.
— To prawda... mimo wszystko nie zdołałam cię pokochać, jak jego, mój dobry, szlachetny bracie!...
— Tak... nie pomyśleliśmy o różnicy między przyjaźnią, a prawdziwem, żywem uczuciem, i to stało się źródłem naszych cierpień....zresztą świadomość tego źródła nic w naszym losie nie zmieni... Spytam tylko, czy giniemy przez słabość, czy przez wielkość?
— I słabość i wielkość zarazem, Ewinie. Oboje zdolni jesteśmy do najwyższych ofiar, do walki siłą ducha, do wspaniałomyślności. Związek nasz uświęcony jest prawami boskiemi i ludzikiem!... a oboje daliśmy dowody rzadkiego szacunku wzajemnego. A gorzkie nasze zwierzenia — czyż nie świadczą o sile i wielkości przywiązania?... A przecież... miłości nam brak... i ten brak czyni
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/390
Ta strona została przepisana.