— Tak, to śmierć cię kusi... I śmierć ma czasem taki urok, jak miłość.
— A prócz tego i najmniej łatwowiernym umysłom chce się czasami sprawdzić przepowiednie, któremi im grożą... Mor-Nader... A może szukamy okrutnej, dzikiej rozkoszy zostania bohaterami, męczennikami fanatycznego podania?
I znowu milczenie przerwało ponurą rozmowę. A burza szalała.
Zamek drżał aż do fundamentów; płomienie ognia i płomyki świec tańczyły, rzucając fantastyczne cienie; co chwila groziło, że woda deszczowa zaleje wielki komin.
Niekiedy, z za wielkich, weneckich szyb ukazywał się wpośród pędzących z szybkością wichru chmur, księżyc i blade jego promienie oświetlały ponury chaos morza i nisko zwieszonych chmur.
Wreszcie, na odległej wieży kościoła, w którym proboszczem był ksiądz de Keronëllen, poczęła wybijać północ.
I ten dobry kapłan nie mógł spać tej nocy; i nim miotał wciąż, jakiś niepokój o Ewina; wreszcie ukląkł do modlitwy.
A nie on sam modlił się za barona Treff-Hartlog‘a.
Modlitwy jego mierzyły się, z modlitwami Les-ein-Goch‘a i jego żony.
Straszliwe słowa Mor-Nader‘a wstrząsnęły duszami starych sług, zwłaszcza, że byli przecież świadkami ponurego milczenia barona i jego „bladej żony“ przy obiedzie.
Teraz uklękli oboje i poczęli wzywać świętych patronów swej ziemi o opiekę nad ich panem. A Les-en-Goch poraz pierwszy modlił się za małżonkę barona.
A tym czasem w wielkiej sali o weneckich oknach trwała dalej okropna scena: Ewin i Teresa siedzieli na przeciwko siebie, z całą obojętnością rozmawiając o bliskiej śmierci.
A burza wzmagała się.
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/394
Ta strona została przepisana.