Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/403

Ta strona została przepisana.

Teresa wymówiła te słowa z taką głębią uczucia, że Ewin, mimo swej reztygnacji, pochylił głowę boleśnie.
— Wybacz, wybacz mi, mój bracie... wiem, jak ci serce ranię... ale cóż mam czynić? Wszakże chcę być wobec ciebie szczerą.
— No — podniósł się Ewin z ponurą twarzą — Czas już na Mor-Nader‘a!
Światło jutrzenki wzmocniło się już tak, że oświetlało cały salon.
Burza wzmogła się na nowo, zgodnie z przewidywaniami Ewina. Nagle, dziwny śpiew zabrzmiał skroś burzy...
Głos ten zdawał się rozlegać z chmur.
— Słuchaj, Ewinie, słuchaj... bardzo słabo rozumiem — rzekła Teresa z drżeniem.
Był to stary hymn o śmierci, w narzeczu, mało już dziś przez kogo zrozumiałem.
— To głos Mpr-Nader‘a! — zawołał Ewin, prawie z radością.
— Co to za śpiew? — dopytywała się młoda kobieta z niepokojem.
— Ach, Tereso, to bardzo ambitne...
I Ewin przetłumaczył posępny wiersz o człowieku na łożu śmierci[1]

Gdzie ma siła, ma robota
Głupiem robił po te lata
Pięć miar płótna, óśm stóp w grobie;
Tylem sam narobił sobie...

Głos śpiewał dalej.
— Ewinie, Ewinie, co to znacy?
— Ach... ta strofka jest może najbardziej ponura... no, ale słuchaj:

Młoty w mojej piersi biją,
Dusza nie śmie wynijść szyją,

  1. Podajemy b. starą wersję polską tego hymnu, znanego w całej Europie.