Nazajutlz po dniu, w którym Ewin de Ker-Elliot cudem nieledwie wydobył się z tak groźnej przygody, ksiądz de Keronēllen, pleban parafji ś-go Michała, wysoki i krzepki starzec, ex-ofrcer w sukni duchownej, jechał stępa na małym, siwym komiku po stromej drodze, prowadzącej z małego, zapadłego miasteczka, do zaimku Treff-Hartlog.
Wiatr wczorajszy już ustał, lecz zimna i wilgotna mgła dalej rozciągała ciemny całun nad całą okolicę; morza nie można było dojrzeć i tylko huk bałwanów zdradzał jego bliskość.
Ksiądz de Keronēllen śpiewał głosem, donośnym bardziej, niż harmonijnym, przepisane Kanonanen ar Belek ferbonnet[1]: modlitwy księdza w podróży, który tak się zaczyna:
„Słuchaj, pobożny plebanie biskupstwa Vannes[2], w imię wiary wyszedłeś ze swej siedziby; ciało twoje daleko jest od niego, lecz myśl o niej nigdy nie opuści twego serca“...