Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/47

Ta strona została przepisana.

— Nie, księże proboszczu... Wczoraj ja i Anna-Joanna byliśmy w czasie burzy okropnie zaniepokojeni o naszego pen-kan-ger‘a.
— Jakto... a cóż on takiego robił w czasie tej burzy, od której cała moja plebanja trzęsła się od dachu aż do fundamentów?... — Od dziesięciu lat nie widziałem takiej nawałnicy... No, ale mów, cóż takiego stało się podczas tej burzy?
— Pen-kan-ger był na morzu...
— Jezus, Mar ja! oszalał, czy co! — zawołał proboszcz, łapiąc się za głowę.
— Na morzu, tak... i z tym... Mor-Nader‘em — dodał stary sługa.
Twarz proboszcza zasępiła się.
— Z tym... bałwanem?... I to pomimo wieści, jakie o tym starym puhaczu krążą?... To źle... to rzeczywiście źle.
— Tak, tak, to bardzo źle, księże proboszczu. Mor-Nader jest bardzo ¡złośliwy... przytem... więcej wie o przyszłości, niż na dobrego chrześcijanina przystało... za dużo wie...
Ksiądz zirytował się, tembardziej, że starannie ukrywał, że przecież sam w gruncie rzeczy podziela przesądy swych parafjan.
— A z ciebie lepszy osioł, niż chrześcijanin... skoro wierzysz w jakąś nadprzyrodzoną moc tego starego kpa, który zawraca we łbach jeszcze gorszym kpom!... Otóż słuchaj, jesteś również głupi, jak twój pan, który z takim durniem przestaje, — a ze mnie największy głupiec z was wszystkich, jeżeli wogóle gadam z wami o podobnych bzdurach... Odprowadź lepiej konia do stajni, a ja pójdę do Ewina.
— Pen-kan-ger jeszcze nie wstał, wielebny księże proboszczu.
— Co, już szósta, a ten leń jeszcze śpi!... No, już go obudzę — a podobno to się już zdarza nie po raz pierw-