— J ja nie mówię, żeby to sprawiało wrażenie czegoś wiarogodnego... powtarzam tylko to, co na własne oczy widziałem.
— Ale przecież od czasu śmierci mego ojca tyle razy byłeś w tym pokoju — czyżbyś nigdy nie zauważył tego portretu? — Przecież zawsze wisiał sobie ot, tu, między dwoma oknami.
— Gdybym go dostrzegł wcześniej, tak samo bym oczy wybałuszył!
— Ale dlaczegóż spaliliście ten portret?... Gdzież on dawniej wisiał?... Dlaczegóż ja nic o tem nie wiedziałem... dlaczegóż ojciec... dając mi ostatnią swą wolę?... dopytywał się Ewin.
— Nie uważaliśmy tego za potrzebne; przytem, byłeś wtedy na polowaniu w Kesneven. No, a ojciec, umierając...
— Ale dlaczegóż to spalono?
— Twój ojciec, razu pewnego, prosił mnie, abym mu pomógł wyszukać papierów, dotyczących wierzytelności twego rodu u tego żydowina, pana Achillesa Dunnoyer, lichwiarza...
— Ach, pana Achillesa Dunoyer, tego u którego mam znaczny depozyt i do którego musiałeś teraz jeździć do Paryża?
— Tak, tego właśnie... zresztą, teraz go nie widziałem — szukając tych papierów, poruszyliśmy starą, wielką szafę, za którą, zapewne już od wielu lat, stał ten obraz. Na jego widok ojciec twój zbladł i zawołał: Księże, spójrz... wszak to ten właśnie portret, którego tak się naszukałem po śmierci ojca, chcąc go zniszczyć... aby wraz z nim zniszczyć smutne wspomnienie. Patrz, księże — ciągnął twój rodzić — powinna tu być data, data, feralna dla naszej rodziny... Szukając, znaleźliśmy tylko szczątek napisu: Listopad 17... — reszta była już zniszczona. Nawet roku nie dało się już odcyfrować.
— Ten wyraz można teraz jeszcze odczytać — mówił
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/51
Ta strona została przepisana.