Ewin oglądając znowu obraz. — Tysiąc siedemsetny któryś, powiadasz, a więc to nic znowu tak dawnego... Ale kogo właściwie ten obraz przedstawia... jakaś kobieta... i to piękna... bardzo piękna...
— Nie wiem; ojciec twój wskazując na portret, mówił: Długo byłaś złym duchem naszego rodu; dzięki Bogu, niema cię już na ziemi, niechże nawet ślad po tobie ogień ziemski pochłonie, jak ciebie ogień piekielny! — Powiedziawszy to, chwycił obraz, że zaś w pokoju, w którym przebywaliśmy, ognia nie było, przeniósł to płótno tutaj i wrzucił je w ogień... Tyle widziałem — i mogę ci ręczyć za prawdziwość tego słowem kapłańskiem. W jaki sposób mógł nagle znaleźć się tu, zgoła nie rozumiem!
— No i cóż, księżę — mówił Ewin ponurym głosem — dopiero przed chwilą gromiłeś minie, że wierzę czasami w rzeczy nadprzyrodzone...
Poczciwy proboszcz teraz dopiero spostrzegł, co za błąd popełnił, dostarczając nowej podniety wyobraźni swego ucznia.
— A niechże go ciężka cholera!... — zaczął swym salonowym stylem, lecz odrazu się spostrzegł. — Znowu to żołnierskie przyzwyczajenie do stu par... — dodał. — Otóż seins moralny wyprowadziłeś z tego, com powiedział! Ślicznego nabrałeś przwyczajenia! cokolwiek ci z sensem powiedzieć, zaraz podchwytujesz wyrazy, w których byś mógł doszukać się, usprawiedliwienia swych warjackich fantasmagoryj!...
— Ale wytłumaczże wreszcie, mój księże, w jaki sposób może się dziiać, że widzisz i możesz dotykać przedmiotu, który w twoich oczach został spalony na popiół?
Ksiądz zafrasował się.
— No i cóż... czegóż to właściwie ma dowodzić?... Znowu jakieś...
— Jakto, księże — czyżby to było zgoła naturalne i zrozumiałe?
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/52
Ta strona została przepisana.