uwierzyłem weń i rzeczywistość wydawała mi się za pospolitą.
Pleban aż ręce załamał.
— Ach, mój Boże, ach, mój nieszczęśliwy Ewinie, skąd ci się te głupstwa w głowie zalęgły... kto ci w mózgownicy przewrócił?... Urojenia, urojenia!... Powiadam ci, oświadcz się jakiej hożej bretonce z dobrej rodziny, choćby Loonji de Kergullec, albo Marji — pannie de Freemadec — znasz ją przecież — widziałeś je nieraz w Falgoat! Lat osiemnaście, zdrowia, o tłustych policzkach — kawałek ziemi ma też, piękny las dębowy, trochę gotówki, czegóż więcej pragnąć? No, chłopcze, chcesz, a zaraz po śniadaniu puszczę się z kopyta ma zamek Kergullec, albo Freemadec? No, słuchaj, mogę przecież oświadczyć się w twojem imieniu — przyjmą z otwartemi ramionami i już za sześć tygodni zaśpiewamy jej nasz stary C‘holeun[1].
Ewin zamyślił się ponuro; przez chwilę wpatrywał się w portret.
— Nie, nie! — odrzekł wreszcie. — Nie jestem zdolny kochać jakąkolwiek kobietę, poza tą, którą wymarzyła moja wyobraźnia i... jeżeli ta kobieta istnieje... bieda mi... bo z twarzy podobna jest do tej niewiasty na portrecie!
I po tych słowach wpadł w jeszcze posępniejszą zadumę.
Dobry proboszcz, nie mogąc już hamować dłużej zniecierpliwienia — i gniewu, kopnął nogą stołek, aż go wywrócił z hałasem, strącając obraz na ziemię.
— A niechże cię piekło pochłonie — wrzasnął — skoro z tego szaleńca robisz jeszcze większego marzyciela!... Cóż ci ta rodzina zawiniła... niedość, żeś była złym duchem jego dziada?!
- ↑ Bretońska pieśń ludowa, śpiewana pannie młodej przez swata.