go rodu... dlatego też widocznie poważyłem się grubijańsko cię potraktować, ciebie, chociaż wychowałeś mnie przecież, ciebie, jedynego mego przyjaciela, ciebie, który zamknąłeś oczy rodzicowi memu, ciebie, któryś błogosławił mnie gdy szedłem na wojnę... powiedz, powiedz — czyż to wszystko nie jest czemś złowrogiem, czemś nieczystem?
Proboszcz, uderzony mimowoli tym zbiegiem okoliczności, nie wiedział poprostu, co ma odpowiedzieć i milczał zakłopotany.
A Ewin ciągnął:
— Przysięgam ci, mój przyjacielu — uwierz raczej we wszystkie moce tajemnicze i złowrogie, ale nie w moje złe chęci. Przebacz mi, boć szczerze, ze wstydem żałuję mego uniesienia.
— Ja i bez tego przebaczam ci, drogi synu... wszak i ja uniosłem się zbytecznie — mówił ksiądz, ściskając Ewina w objęciach. — Na Boga — toć i ja się wstydzę i z powodu jakiegoś kawałka malowanej deski zaczynam zachowywać się, jak żak! A niechże ję... poda; rękę, Ewinie, i nie mówmy już o tem. Ale ty jesteś wzruszony... źle wyglądasz... zdaje się, że masz silną gorączkę.
— Może i gorączkę, bo okropne miałem przejście w nocy.
— Zastanów się nad sobą... choćby i ta noc dzisiejsza! Do czego to podobne: puszczać się w taki psi czas na morze i to z takim obwiesiem... z tym Mor-Naderem, który dziś, albo najdalej jutro przekona się, że umiem trzymać swoją parafję za łeb. Niech mnie już potem Pan Bóg sądzi, ale własnoręcznie go kijem wygrzmocę: niedawno przecież byłem oficerem. Zresztą ta kara będzie dla niego jeszcze łaską, bo na dobrą sprawę należą mu się galery.
— Mor-Nader nie jest tak zły, jak się to tobie i innym wydaje.
— Co?!... Ależ to najmarniejszy oszust, zawracający
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/58
Ta strona została przepisana.