Wysłuchawszy Ewina z uwagą, ksiądz rzekł z niezadowoleniem:
— No, to najlepiej dowodzi, że to warjat i to niebezpieczny warjat... przecież gotów był utopić się razem z tobą, byle zyskać sławę wielkiego czarownika, choćby i pośmiertną. Złe sprawy tak samo miewają męczenników, jak i dobre. Dobrze, że ci się udało uniknąć śmierci, ale masz chyba dostateczną naukę, żeby się nie zadawać z podobnym nikczemnikiem, albo szaleńcem. No, ale porzućmy to i przejdźmy lepiej do rzeczy... jak je nazywasz... nadprzyrodzonych, do rzeczy zgoła prozaicznych i materjalnych... Nie życzysz sobie chyba, Ewinie, straty połowy majątku...
— O czem mówisz?!
— Widzisz, ta lokata majątku, uczyniona przez ś.p. twego ojca u tego lichwiarza Achillesa Denoyer, zaczyna mi się niebardzo podobać... a sądzę, że i dla ciebie nie są obojętne losy twego dziedzictwa.
— Czyżby jakie niebezpieczeństwo zagrażało... czyżby niewypłacalność?...
— Zdaje się, że tak... dość powiedzieć, że ten Denoyer nie mógł wypłacić mi pierwszej raty.
— Ależ mówią, że pan Achilles Denoyer jest jednymi z najbogatszych bankierów Paryża... a przytem ma to być człowiek bardzo solidny!
— Niestety, mój synu — zgoła co innego o nim słyszałem... pewne zresztą tylko, że kiedy byłem u niego, powiedziano mi, że wyjechał do Londynu i nie pozostawił żadnego polecenia wypłaty na twoje imię. Jednakże, jeżeli chodzi o taką sumę, jak 50.000 franków, to nie powinien był o tem zapomnieć... a przecież niegdyś 50.000 franków było dlań niczem.
— W istocie, to coś niewyraźnego.
— Nasz notarjusz z Quimper powiada, że powinieneś się, póki czas, sam wybrać do Paryża i tam działać z całym pośpiechem.
Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/60
Ta strona została przepisana.