Strona:PL Sue - Czarny miesiąc.djvu/63

Ta strona została przepisana.

stary przyjacielu, spodziewam się, że wrócę wesoły, jak niegdyś i może odrazu zażądam ręki którejś z tych piękności, które mi swatasz!
— Dobrze, mój chłopcze! — wykrzyknął ksiądz — powróć w moje objęcia, bo dawno już moje serce nie doznawało radości. Jedź jutro, jeżeli możesz, jedz zaraz! Ten twój notarjusz z Qumper mówił mi, że ma pod ręką z twoich pieniędzy do dwudziestu tysięcy franków — tyle, to sądzę, że i na Paryż wystarczy. Zabawisz w Paryżu kilka miesięcy i sądzę, że przez ten czas zdołasz zadać bobu temu szachrajowi Dunoyer, który nie największe wzbudza we mnie zaufanie... Co zaś do tego tajemniczego portretu, to — wiesz co — myślę, że tym razem chyba spali się na dobre, więc też, bez długiej mitręgi, korzystając z wybornego ognia...
Ewin żachnął się.
— Nie, nie, mój przyjacielu! — zawołał — nie rób tego, wolę go zachować — a później, sam zobaczysz, że jeszcze będę się śmiał na jego widok razem z tobą... Zawsze to jakaś...
— No, no, doprawdy, wołałbym, żeby go już teraz djabli wzięli — odpowiedział ksiądz, z pewnym sprzeciwem pozwalając odebrać sobie malowidło, które już był wziął do rąk.
— Ależ zmiłuj się, przyjacielu — pomyślałby kto, że się lękamy tej bladej twarzy!
— Żeby ci dowieść, że się zgoła tej wyblakłej gęby nie lękam... a niechże ją cholera!... ach, znowu to żołnierskie przyzwyczajenie... otóż, najlepiej będzie, jak ją zabiorę na plebanję.
— Nie, nie — niech lepiej pozostanie tutaj aż do mego weselała wtedy urządzimy to we trójkę prześliczne auto-da-fé.
— A niechże i tak będzie — spodziewam się, że niedługo będę czekał.
Rozmowa ta uspokoiła nieco Ewina, przedewszystkiem,